Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mego ramienia, cicha, milcząca; ale w jej oczach, w uśmiechu, w tej całej rozedrganej, cudnej twarzyczce mogłem wyczytać najzupełniejszą, bezgraniczną ufność jednej istoty, która się oddaje drugiej, która zdaje się na łaskę i niełaskę i nie ma żadnych obaw. W tym milczącym, tkliwym porywie było coś takiego dziewiczego, unosiła się z niej taka czystość, że pocałunek, jakim zamknąłem jej ukochane błękitne oczy, był naprawdę pocałunkiem brata, pieszczotą duszy dla duszy... I nagle, gdy siedziała przy manie taka piękna i taka niewinna, taka świeża i taka naiwna, a jedwabiste jej włosy twarz mi muskały, a młodociane jej łono tuliło się do mej piersi, zaczęła się budzić we mnie pamięć zmysłów, ta pamięć tajemnicza i niezniszczalna, która w najtajniejszej głębi naszej istoty zachowuje echa pocałunków dawanych i otrzymywanych.
Wspomnienie ust moich przesuwających się przeciągle a namiętnie po rysach takich do tych podobnych, i rozkoszy, doznanych w tej pieszczocie, rozpaliło w żyłach moich gorączkę żądzy. Usta moje zaczęły się zsuwać z roztrzepotanych powiek do przecudnych ust, rozchylonych uśmiechem, czarującym niewinnością i nieświadomością. Lecz do tego wrażenia namiętności i rozkoszy przyłączyło się nagle uczucie niespodziewane, niepokonane: szacunku, onieśmielonego wobec tego zaufania i tej czystości... Zamiast przycisnąć usta do tych ust, których nie skalał jeszcze pocałunek miłosny. zaledwie ich dotknąłem. Samo zespolenie przez chwilę tego dziecka, które