Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

trzymał się przypadkiem w starym pałacu, niegdyś siedlisku rozrywek, przekształconym na hotel, a zachowującym na przekór temu praktycznemu zużytkowaniu dawny urok wytworności i przepychu; tchnął nim peron tarasu, z którego prowadziły szerokie schody do jeziora, park zasiany urnami i ławkami marmurowemi, wodotryski łączące się szeregiem basenów, amfiteatralnie umieszczonych, z grotą z kamieni i muszli, malowniczą niszą, gdzie stał olbrzymi posąg, olśniewająco biały gigante, jak go nazywały dzieci miejscowe.
Turysta-zbieracz ani się domyślał, przyjeżdżając do tego zacisznego schronienia, wybranego bez żadnego powodu, jedynie skutkiem wskazówek przewodnika, że się zbliża do zwrotu we własnym losie; że nigdy już nie będzie mógł pomyśleć bez wzruszenia o tej wiosce Cernobbio, takiej cichej, w głębi swej zatoki, wtulonej w załom swego przylądka, o wielkich drzewach pomarańczowych i o palmach willi, o plusku fali na stopniach dworca, o barwie nieba takiego rozległego, takiej przezroczej jasności, o atmosferze wreszcie, o tej orzeźwiającej pieszczocie brevy, owego wiatru alpejskiego, który pod wieczór rozwłóczy po wodach ogrzanych przez słońce, chłód blizkich lodowców! Taki był daleki od myśli, że mógłby się rozkochać w tym wieku, złamany przejściami lat młodych!...
Przystanek w Cernobbio był ostatnim w podróży, przedsięwziętej po miasteczkach Toskanii i Wenecyi, celem zapomnienia smutków roku strasznego