Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

działa: „Jestem tutaj, ciociu...” Poczem, nie patrząc na mnie, zaczęła zbierać róże, by ukryć zmieszanie. Nie śmiałem jej pomagać. Stałem przy niej, nieprzytomny ze wzruszenia. Gdy skończyła, podniosła oczy na mnie, te kochane, błękitne oczy, w których wyczytałem tyle lojalności, wstydliwości i ani cienia wyrzutu, i rzekła:
— Dlaczego pan był taki ze mną?... To nie dobrze. Jednej osoby tylko powinien pan był tutaj prosić o prawo powrotu, mojej ciotki...
A ta ciotka w chwili, gdy słodkie dziecko mówiło do mnie w ten sposób, była na końcu alei i uśmiechała się do nas pobłażliwym uśmiechem, jaki mają starsze kobiety dla ujmującego wybiegu dwojga zakochanych w przededniu zaręczyn. Gdy powiedziałem jej, że przyszedłem się pożegnać, w oczach jej odbiło się szczere zdziwienie. Spojrzała na Ewelinę. Spojrzała na mnie. Widziałem wyraźnie na jej ustach zapytanie, zadano przez siostrzenicę: „A kiedy pan wróci?...” Nie wypowiedziała go jednak, a karygodne szaleństwo mego postępowania ukazało mi się z całą jasnością, za sprawą odzyskanego nagle zdrowego rozsądku. Wczorajsze Słowa Renégo de Montchal’a zadźwięczały mi nagle w uszach: „Jeśli pan nie chcesz żenić się z panią Duvernay, opuść Hyères, powinieneś...” Ożenić się z nią?... Nieszczęśliwy, ty tego uczynić nie możesz, ty nie możesz popełnić kazirodztwa... A więc, co znaczy twoja dzisiejsza wizyta, twoje obejście, twoja mowa?... Nieszczęśliwy! nieszczęśliwy!... Niechajże ta zbrodnicza słabość będzie