Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przepaści, w jaką się staczałem? Za sprawą jakiego obłędu mniemałem, że wdałem się w grę, którą przerwę dowolnie, gdy tymczasem z każdym dniem, z każdą godziną ogarniał mnie szał głębszy? Czy ocknęło się we mnie drganie dawnych pieszczot, gdy tak hypnotyzowałem się szukaniem w jej rysach obrazu rysów innych, połączonych dla mnie z uniesieniami, jakich nigdy nie zaznałem ani przedtem, ani potem? Czy to tamte pocałunki, otrzymywane z ust takich do tych ust podobnych, palą jeszcze moje wargi swoją słodyczą? Nie wiem. Nie wiem. Ale to wiem dobrze, iż wielka fala wewnętrzna zaczęła nanowo unosić mnie i mną miotać; że to dziecko, które miało być tylko ukojeniem nostalgii, w które miałem się tylko wpatrywać jak w marzenie, wsączyło znów w żyły moje jad gryzący.
Wiem, że opuścić ją, uciec z tego miasta, gdzie oddycha, od tych dróg, gdzie mogę ją spotkać, jest mi w tej chwili bólem strasznym. To powrót już nie do melancholii samotności, ale do rozpaczy. I wiem także, iżem tak uczynić powinien. Bo byłem kochankiem jej matki... Byłem. Jestem nim jeszcze, po latach siedmiu, w myśli, w żalu, w najgłębszej istocie ciała mego. Gorączka, co mną owładnęła z niepokonanym żarem, to nie nowa choroba, która się zaczyna, to stara, która ciągnie się dalej. Ja pożądam umarłej w żywej... Nie. Nie chcę, nie powinienem trwać do końca w tym obłędzie. Kochać jednaką miłością matkę i córkę, to zbrodnia, i taka nadto, któ-