Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Głos Eweliny jest nieco odmienny, donośniejszy w dźwiękach wyższych, mniej przytłumiony w niższych. Ale ten sam to sposób wydobywania go, spokojny, równy, bez żadnych niespodzianych porywów! Mieszała się do rozmowy tak mało, że nie usłyszałem od niej nic takiego, co mógłbym tutaj zanotować. Coprawda ilekroć się odezwała, słuchałem mniej jej wyrazów, niż jej głosu, takiego podobnego dźwiękiem i akcentem do tamtego, który mi mówił najsłodsze w życiu słowa. Byłbym pragnął mieć prawo pozostania sam na sam z tem dzieckiem śród owego półmroku. Uprosiłbym ją wówczas, żeby mi powtarzała bez końca pewne słowa, takie tkliwe, że na samo ich wspomnienie, omdlewa mi serce... Ona mówiłaby mi je wśród tego zmierzchu, a ja wpatrywałbym się w nią i słyszałbym, widziałbym tamtą... Słyszałem ją prawie, widziałem ją niemal w tym salonie, który zaciemniał się coraz bardziej aż do chwili, w której zapalone światło rozproszyło fantasmagoryę tej halucynacyi wstecznej. W tej samej chwili też zbliżyła się do mnie osoba pokaźnej tuszy, w której poznałem jedną z pań z parku des Cystes, i przedstawiono mnie hrabinie Muriel. Byłem taki roztropny, że rozmawiałem z nią dość długo, tak, iż, żegnając się, powiedziała mi:
— Mamy bardzo piękny ogród przy naszej willi. Możemy to przyznać, skoro nie nasza w tem zasługa... Gdyby pan zechciał go zwiedzić, zastanie nas pan zawsze prawie po śniadaniu...
— I cóż?... — zapytał mnie mały de Montchal,