Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gości, jak wtedy Jakób, i w chwilę po śniadaniu dzwoniłem do drzwi Renégo de Montchal’a. Czego od niego chciałem? nie wiedziałem. Ale byłem pewien, wnosząc z tego, co mówił w Nizzy, że nudzi się kapitalnie w tem sam na sam ze starą matką. Niechybnie zatem powita mnie chętnie, nazbyt chętnie i zaproponuje, że mnie wprowadzi do kilku domów, w których bywa, a które, ku niesłychanej uciesze Jakóba, nazwał, tak po mieszczańsku, bardzo przyjemnemi. Nie ulega wątpliwości, że należał do nich i dom pani Muriel. Pretekst, tłómaczący mój nagły przyjazd, miałem w pogotowiu. Powiem Reému to samo, co powiedziałem Jakóbowi — że chcę spróbować klimatu mniej podniecającego od klimatu Nizzy. Stało się dokładnie, jak przewidziałem. Po pięciu minutach i po nieuniknionych okrzykach zdziwienia, Reé już proponował mi, że mnie zabierze na przejażdżkę po plaży, a z powrotem na herbatę de Vertobanne’ów.
— To ludzie tutejsi, prowadzą dom bardzo duży — nalegał. — Mają ciekawy pałacyk w dolnej części miasta i skarbiec przecudownych mebli prowensalskich. Podczas rewolucyi mieli szczęście; nie zrabowano ich. Zobaczysz pan tam całe towarzystwo tutejsze; z jakie piętnaście rodzin wszystkiego razem. Mama, która nie jest wcale nouveau jeu, utrzymuje, że to bardzo dobre towarzystwo. Co do mnie, wolę złe... Ale, kto się na gorącem sparzył... A nie zdradzisz mnie pan przed Brèves’em? Będzie tam może i mała Duvernay, o której panu mówiłem; chcą, żebym się