Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/459

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

usiadł tak, aby módz śledzić ich niepostrzeżenie. Nie słyszał słów poety, ale z wyrazu jego twarzy, z groźnie zmarszczonego czoła, z ruchów ręki, domyślił się, że robi jakieś wymówki Zuzannie.
Udane jej omdlenie nie zwiodło go na chwilę nawet. Mawiał zwykle, że migreny są dla kobiet wygodnym pretekstem. Gdy następnie sprowadzał kochankę ze schodów, drżenie jej ręki potwierdziło jego domysły; teraz więc, przechodząc placem Opery nie zachwycał się, jak zwykle, pięknością ulicy oświetlonej elektrycznemi lampionami, nie przyglądał się fasadzie teatru, który uważał za jeden z najpiękniejszych gmachów paryzkich, ale w następujący sposób formułował upokarzające dla siebie wnioski:
— Dałem się złapać, choć nie jestem młokos!... Tego trochę nadto!... żeby przynajmniej było dla kogo!...
Tysiące okoliczności powiększało jeszcze jego upokorzenie: Zuzanna potrafiła go oszukać w tak zręczny sposób, że cień nawet podejrzenia nie postał w jego umyśle; wiadomość ta spadła nań jak grom a przytem szczęśliwym współzawodnikiem był jakiś młokos... gryzipiórek! Teraz dopiero przypominał sobie różne szczegóły, na które na razie nie zwrócił był uwagi: zakłopotaną mi-