Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że Ireneusz niepokoił się, czy wyda jej się dość pięknym, zatrzymała się chwilkę u progu, napawając się rozkoszą, jaką sprawiła jej widoczna obawa młodego człowieka.
Kiedy ją spostrzegł, wszystka krew napłynęła mu do twarzy a w ciemno-błękitnych oczach zajaśniał wyraz niebiańskiej radości.
— To szczęście, że nikt nie widzi jego wzruszenia! — pomyślała Zuzanna.
Istotnie, w dużym i widnym salonie znajdowało się prócz nich, tylko kilku malarzy, zabierających się do zwykłej codziennej pracy i paru turystów z książkami w ręku. Zuzanna w mgnieniu oka spostrzegła, że nic im nie zagraża, mogła więc spokojnie zbliżyć się do Ireneusza, który uczyniwszy parę kroków, rzekł głosem drżącym ze wzruszenia.
— Ach! nie śmiałem łudzić się nadzieją, że pani przyjdzie!
— Dlaczego? — spytała Zuzanna z odcieniem naiwnego zdziwienia. — Sądziłeś pan zatem, że nie potrafię wstać wcześnie? Przecież ile razy wychodzę odwiedzić moich ubogich, jestem już o ósmej zupełnie ubraną.
Słowa te powiedziane były tonem skromnym, lecz wesołym zarazem, tonem jakimby waleczny oficer opowiadał o dzielnym ataku na przyjaciela, tonem, jakim odzywamy się o codziennych naszych zajęciach, uwa-