Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tam osiadł i Makarej, trudy uprzykrzywszy,
Doznanego Uliksa towarzysz szczęśliwszy.
Tu on zostawionego na Etny ostrowiu
Spotkał Achemenida niespodzianie w zdrowiu,
I w orszaku Eneja; więc zdumion zawołał:
»Jakiż bóg czy przypadek ocalić cię zdołał?
Skądże widzę Greczyna na trojańskiej łodzi?
Dokąd, Achemenido, wasza nawa godzi?«
Wtem już nie we zwierzęcej kosmatej łupieży,
Już swój i już nie w kolcem zapiętej odzieży,[1]
Rzekł, spytany: »Niech wpadnę w twe łapy, Cyklopie,
I w twoją dziką paszczę, co krew ludzką żłopie,
Jeśli mi dom mój droższy lub Itaka nasza,
Lub jeśli ojca więcej czczę, niż Eneasza!
A lubo mu poświęcę i siły i prace,
Jednak długu wdzięczności nigdy nie wypłacę;
Bo mogęż być niewdzięcznym, mając w nim obrońcę?
Że mówię, że oddycham, że patrzę na słońce,
Jemum winien, żem nie wpadł w Cyklopowe szczęki.
Dziś, choćbym życie stracił, straciłbym bez męki
I znalazłbym grób w ziemi, nie w wnętrzu olbrzyma.
Ach, cóż się ze mną działo, gdy śmierć przed oczyma,
Gdym was widział na morzu! Chcę wołać, lecz trwoga
Wstrzymała mię, bym na się nie obrócił wroga.
Krzyk Uliksa i na was obfitym był w szkody:
Widziałem, jak część góry staczał olbrzym w wody

  1. Tak dziko wyglądał odjechany Achemenida, gdy go Trojanie wzięli na okręt.