Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A nienawistne złoto rozjątrza cierpienia.
Wznosząc ręce ku niebu, ile tylko zdoła:
»Przebacz, ojcze lenejski[1], zgrzeszyłem — zawoła —
Zlituj się nad proszącym i wybaw czem prędzej,
Wybaw mię, dobroczyńco, z tej błyszczącej nędzy!«
Słysząc łagodny Bakchus, jak ze skruchą żebrał,
Żałującemu winy, dar zgubny odebrał.
»Gdy zechcesz obmyć z ciała dar źle pożądany,
Idź do rzeki, przy Sardach toczącej bałwany,
Wzdłuż jej brzegów — rzekł Bakchus — kierując swe kroki,
Staniesz u jej źródliska w kotlinie głębokiej,
A gdzie spieniona woda jak najmocniej bije,
Włóż głowę: tak się złoto i wina obmyje«.
Nurza się Midas w zdroju: zaraz z jego ciała
Moc złota się rozeszła i w rzekę rozlała;
Dziś w niej złota nasienie zobaczysz na oczy
I dotąd z dawnej żyły złote piaski toczy.
Midas, zbrzydziwszy złoto, teraz wiejskie czary,
Lasy i górskie Pana polubił pieczary.
Ale tępe pojęcie, jakie miał, zostało,
I to mu jeszcze złego przyniesie niemało.
Spoglądając na morze, wznosił szczyt swój hardy
Tmol, u stóp swych mający Hypepy i Sardy.
Tam flet w ręku Pan niosąc, z kilku trzcin spojony,
Gdy wobec nimf wesołe wydobywał tony,
Śmiał wyrzec, że gra cudniej, niźli Feb na lutni
Bożek Tmolu nierównej został sędzią kłótni.
Na swojej górze starzec z powagą zasiada,
Wieniec z liści dębowych na skronie zakłada;

  1. Por. str. 58, uw. 1.