Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I ze wszystkich stron razem potężnie mię ściska.
Broni mię własny ciężar, jestem niezachwiany;
Tak skała, gdy w nią wzdęte szturmują bałwany,
Stoi na morzu, własnem bezpieczna brzemieniem.
Po przerwie idziem z nowem na bój uniesieniem.
Żaden kroku nie cofnie; z zajadłością srogą
Czoło z czołem, pierś z piersią, noga trze się z nogą.
Daremnie piersi moje trzykroć w tej potrzebie
Usiłował Herkules oderwać od siebie.
Ledwie w czwartym zawodzie wydobył ramiona
I gdy już ma być światu prawda objawiona,
Powalił mię na ziemię i usiadł na grzbiecie.
Wierzcie mi, bo czczej sławy nie szukam na świecie,
Rozumiałem, żem został górą przywalony.
Ledwie go spotniałemi objąłem ramiony,
Ledwie się ze srogiego wywinąłem splotu;
On dyszącego nękał, wzbraniał sił powrotu,
Gwałtem tłoczył za gardło, aż uczuwszy brzemię,
Kolanom zarył w piasek i musiał gryźć ziemię.
Słabszy męstwem, chcę własnym zbawić się fortelem:
Zmieniony w węża, pierzcham przed nieprzyjacielem,
A kiedy w łuk ogromny roztaczam pierścienie
I sykiem przeraźliwym napełniam przestrzenie,
Szydząc z moich zdrad, Alcyd nawet się nie zdumiał.
»Jam jeszcze — rzekł — w kolebce węże dławić umiał[1],
A choćby nawet z ciebie powstał smok niezmierny,

  1. Niedługo po urodzeniu Herkulesa posłała Junona dwa węże, które go miały zgubić; on jednak zdusił na śmierć napastników.