Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

»Dajcie pokój, bo chroni gęś nasza opieka:
Myśmy bogowie — rzekli — Na sąsiady spadnie
To, na co zasłużyli: skarżem ich przykładnie.
Wy jedni tylko z wszystkich ujdziecie zagłady.
Opuście strzechę waszą, idźcie w nasze ślady
I pośpieszcie za nami na górę wysoką«.
Posłuszni woli bogów, słabe nogi wloką
I o kiju krok wloką w górę ociężały.
Oddaleni od wierzchu tylko o lot strzały,
Patrzą i widzą wszystko tonące w powodzi;
Tylko niska ich strzecha nad wody wychodzi,
Gdy się dziwią, gdy płaczą nad zgubą współbraci,
Dom, wprzód dla dwojga szczupły, postać swoją traci,
Zamienia się w świątynię, w kolumny podpórki,
Dach się złoci, podłogę zaścielą marmurki;
Brama, pokryta rzeźbą, zdobi wchód świątyni.
Wtem Jowisz im łagodnie to pytanie czyni:
»Powiedz, dobry staruszku, co sobie życzycie
Wraz z żoną, z którą miałeś szczęśliwe pożycie?«
Filemon krótką chwilę z Baucydą rozmawia
I potem wspólne zdanie tak bogom objawia:
»Chcemy być kapłanami, żyć w waszym kościele;
A że z sobą lat zgodnych spędziliśmy wiele,
Chcemy i umrzeć razem; niech grobu mej żony
Nie widzę, ani od niej będę pogrzebiony«.
Wysłuchał bóg ich prośby; straż świątyni mieli,
Życie im przeznaczone spędzają weseli.
Syci wieku, gdy stali przy świątyni schodach
I rozmawiali z sobą o miejsca przygodach,
Postrzegł starzec, iż Baucys w liść się przyodziewa,
Widzi Baucys, iż mąż jej bierze postać drzewa;