Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdzie się deszczowej wody wlewały potoki.
Dno wypełnia sitowie, giętka rokicina,
Złotowierzba i lekko chwiejąca się trzcina.
Stąd poszczwany odyniec pędzi na swych wrogów,
Jak piorun, wywabiony gdzieś z niebieskich progów;
Ściele się las pomostem i trzask się rozlega,
Krzyk, wrzask: młodzież, dzidami machając, nadbiega.
Świszczą groty, dzik wpada, pędzi psy po lesie;
Pierzchają, on kłem krzywym w koło trwogę niesie.
Pierwszy dzidą w odyńca, rzuciłeś, Echjonie;
Chybiłeś, pocisk utkwił zamiast w dziku w klonie.
Gdyby grot z mniejszą siłą ciskał Jazon dzielny,
Byłby pewnie w grzbiet zwierza wbił pocisk śmiertelny;
Lecz wstrzymać mocy swego ramienia nie zdołał.
Wtem Mopsus, kapłan Feba, tak głośno zawołał:
»Febie, wspomnij ofiary, spójrz na ofiarnika:
Daj, niech ten ostry pocisk celnie trafi w dzika!«
Choć bóg prośby wysłuchał, dzik nie odniósł rany;
Grot, lecąc, stracił ostrze za sprawą Dyany.
Cios jątrzy wściekłość dzika; tak silny w powietrze
Grom bije, gdy się czarna chmura z chmurą zetrze.
Bucha płomień z paszczęki, ogień z oczu pryska.
Jak gdy ogromne głazy nieprzyjaciel ciska
W oblężonego miasta mury albo wieże,
Pierzcha lud: tak przed dzikiem pierzchają rycerze.
Zaraz synów Aktora kłem na ziemię wali,
Ledwie zwłoki poległych wodzowie porwali.
Niepewny, czy do dzielnej stawić się obrony,
Czy uciec, legł Enezym, od dzika zwalony.
Nestor nie byłby widział Troi oblężenia,
By był na bliskim drzewie nie szukał schronienia;