Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wyszli później od innych, lecz po krótkiej chwili,
Tajne przebiegłszy ścieżki, drogę zaskoczyli.
Gdy ci wstrzymują pana, leci cała zgraja
I w mniemanym jeleniu ostre zęby wpaja.
Już miejsca ranom brakło, wydaje westchnienia,
Nie będące ni ludzkim, ni głosem jelenia;
Napełnia swemi skargi okolicę znaną,
Podobny żebrzącemu, padłszy na kolano,
Oczy wznosi pokornie i o litość błaga.
Nagle krzyk towarzyszów i giermków się wzmaga;
Niebaczni, Akteona szukają dokoła,
Jak na nieobecnego każdy głośno woła.
Słyszy swe imię, słyszy, jak mu każdy życzy,
Ażeby był obecnym tak pięknej zdobyczy.
Chciałby nie być! Nieszczęsny, srogą tknięty karą,
Chciałby tylko być świadkiem, nie łowców ofiarą.
Lecz daremnie; psy wszystkie kły w nim topią razem,
Szarpią pana pod zwodnym jelenia obrazem.
Aż gdy śmierć nań przyniosły niezliczone rany,
Dopiero zemsta srogiej ustała Dyany.


XIV. Narcyz.

Spór wiódł Jowisz z Junoną; pytanie podnietą,
Czy lepiej być mężczyzną, alboli kobietą.
Jowisz większy dział szczęścia przyznaje kobiecie,
Junona, że mężczyzna szczęśliwszy na świecie,
Przybrany za rozjemcę przez obiedwie strony,
Tyrezy stanąć nie mógł po stronie Junony.
Urażając się zbytnie w tak płochym przedmiocie,
Juno sędziego w wiecznej pogrąża ślepocie.