Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I cząsteczka wylękłym każda w ciele drygła.
Smok swe łuski i giętkie pierścienie rozwija
I kreśląc łuk ogromny, w powietrze się wzbija.
Pół ciałem nad las wyższy, w zajętym przestworze
Z olbrzymim niebios smokiem[1] porównać się może.
Zaraz też sługi Kadma, czy się chronić chcieli,
Czy pierzchać, czy obojga z trwogi zapomnieli,
Porywa i tych jadem, tych zabija zębem,
Innych silnym pierścieni obejmuje kłębem.
Już słońce z wierzchu nieba krótkie słało cienie:
Kadma zdumiewa zbytnie pachołów spóźnienie,
Idzie w ślad swych wysłańców; lwią skórą okryty,
Zbrojny był w stalną dzidę i w ostre dziryty;
Lecz męstwo było jego najpierwszą obroną.
Wszedł w las; widzi zabitych towarzyszy grono,
A nad nimi zwycięscę, ogrom niesłychany,
Który krew z upragnieniem wysysał im z rany.
»Albo się zemszczę za was, towarzysze moi,
Albo z wami polegnę, jak mężnym przystoi«.
Rzecze Kadmus, głaz dźwiga, sili się, natęża
I z ogromnym go ciska zamachem na węża.
Pewnieby się i baszty i mury zachwiały
Tym ogromem, tą siłą; lecz wąż został cały.
Twarda łuska, jak tarcza, ochrania przed głazem.
Niczem jednak jej siła przed ostrem żelazem:
Wdziera się silny pocisk wśród gibkich pierścieni,
Wnętrze smoka przeszywa i krwią go rumieni.
Obraca się w tył potwór, bólem rozsrożony,
Widzi ranę i kąsa pocisk w niej utkwiony,

  1. Mowa o konstelacji Węża; por, str. 23, uw.