Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/048

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Drżący, tylko się boskiej oddają pomocy.
Już znaczny przebiegł zawód, większy przebiec trzeba.
Co czynić? Mierzy w myśli obie części nieba.
Raz się z wątpiącym wzrokiem obraca do wschodu,
To na wzbronione sobie krainy zachodu;
W niedość silnej prawicy słabo trzyma wodze
I przezwiska rumaków zapomina w trwodze.
Już rozsiane po niebie potwory i dziwy,
Już dzikich zwierzów kształty przegląda trwożliwy.
Jest miejsce, gdzie do Bliźniąt Niedźwiadek się wciska
I dwóch znaków niebieskich przytykając zbliska,
Ogonem i barkami wkracza w ich posady.
Ujrzawszy go Faeton, jak czarnymi jady
Zbryzgany, chciał mu żądłem ranę zadać srogą,
Wodze wypuszcza z ręki, zimną zdjęty trwogą.
Zaledwie je na grzbietach poczuły rumaki,
Bez wściągu, przez powietrzne nieznajome szlaki
Lecą i tam wóz toczą, gdzie ich rwie pęd jazdy;
To po dzikich bezdrożach, to pod same gwiazdy.
Raz do nieba się wzbiją, to znowu do ziemi
Spuszczają się, jak w przepaść, skrzydłami rączemi.
Zdumiał Miesiąc, wóz słońca rozpoznawszy z góry;
Ogniem zajęte, dymić zaczęły się chmury.
Wzgórza płomień ogarnął, rozpękły opoki
I grunt się spiekł, wilgotne postradawszy soki;
Schnie łąka, tlą się drzewa, wysusza krynica
I zboże z własną szkodą płomienie podsyca.
Lecz nad małem się żalę: wielkie giną grody
I w proch się obracają kraje i narody.
Razem z górami płoną i bory stuletnie;
Podwójne ognie zewsząd ogarnęły Etnę,