Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A jednak różność twarzy, jak miewa rodzeństwo.
Ląd dźwiga ludzi, bory, a w nim zwierza mnóstwo,
Rzeki, nimfy i wszelkie pól i lasów bóstwo.
W górze niebios sklepienie świetnym ogniem płonie;
Sześć znaków jest po lewej, sześć po prawej stronie.
Pnąc się synek Klimeny szlakiem górnej drogi,
W wątpliwego mu ojca wstąpił świetne progi;
Widząc twarz, która ogniem promienistym błyska,
Stanął: oko światłości znieść nie mogło zbliska.
Na tronie, od szmaragdów lśniącym się bez końca,
Siedział w szkarłatnej szacie bóg światła i słońca.
Z obu stron koło niego był Wiek, Rok, Miesiące,
Dzień i Godziny, w równych odstępach stojące,
I młoda Wiosna, w kwiaty ozdobna i boża,
I nagie Lato z wieńcem, splecionym ze zboża,
Jesień, tłocząca stopą słodkie winogrona,
I lodowała Zima, szronem ubielona.
Tem okiem, którem światów przegląda przestrzenie,
Feb młodziana przed tronem ujrzał zadumienie:
»Cóż cię — rzekł — Faetonie, sprowadza w te strony,
Synu mój, ojcu drogi i niezaprzeczony?«
— »Pochodnio niezmierzonych światów, ojcze Febie!
Jeśli mi tem imieniem wolno nazwać ciebie,
Jeśli matka Klimena w słowie sprawiedliwa,
Błędu swego wielkością bóstwa nie pokrywa,
Chciej jawnie dowieść rodu mojego prawdziwość
I rozprósz obelżywą umysłu wątpliwość!«
Wyrzekł; Feb składa z czoła błyszczące promienie,
Ojcowski dając uścisk, mówi: »Wierz Klimenie;
Ty synem moim jesteś i warteś nim zostać.
Chcesz rękojmi: więc żądaj, wszystko możesz dostać.