Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/032

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wszystkiego doświadczałem, lecz ranę śmiertelną
Wyciąć trzeba, by jeszcze zleczyć ciało zdrowe,
Półbożkowie i nimfy i bóstwa domowe,
Satyry i Faunowie i górscy Sylwani
Gdy do nieba zaszczytów nie są przypuszczani,
Niech choć na ziemi mają bezpieczne mieszkanie.
Lecz mogąż być spokojni, powiedzcie, niebianie,
Gdy mnie zdradzał Likaon, znany bezprawiami,
Mnie, co rządzę piorunem i światem i wami?«
Zlękłe bogi żądają za tę zbrodnię głowy.
Tak gdy występne ręce we krwi Cezarowej
Oręż zbroczyć i Rzymu imię zgubić chciały,
Zdumiał się rodzaj ludzki i wzdrygnął świat cały.
Wtedy tak ci, Auguście, twych Rzymian kochanie
Miłe było, jak ojcu niebian przywiązanie.
Skoro wrzawa ucichła na władcy skinienie,
Jowisz takiemi słowy przerywa milczenie:
»Nie trwóżcie się; już zbrodniarz w mękach kończy życie;
Co zrobił, jak ukaran, zaraz usłyszycie.
Gdy się aż do mnie zbrodnie śmiertelnych doniosły,
Nie wierząc wieści, Olimp opuszczam wyniosły,
I bóg, w postaci ludzkiej zwiedzam ich krainy.
Nazbyt byłoby długo wszystkie zliczać winy,
Wszędzie okropna prawda smutną wieść przechodzi.
Już Menal, co drapieżnych zwierząt mnóstwo rodzi,
Już Cyllene minąłem i licejskie jodły[1],
Gdy o zmierzchu mię kroki w arkadzkie przywiodły
Progi z niegościnności znanego tyrana.

  1. T.j. lasy na górach licejskich (mons Lycaeus w Arkadji).