Strona:PL Ossendowski - Drobnoludki.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zgłodzone bociany chciwie łykały je, sycząc z zadowolenia.
— A ja? — spytała dziewczynka smutnym głosikiem. — Cóż ja będę jadła?
Boćkowa pokazała jej trzciny, rosnące na niewysokiem wzgórzu.
— To nasza krówka — Bułanka może jeść trzciny, ale ja... — zaczęła Maniusia obrażonym głosikiem i zamierzała już beknąć, gdy boćkowa uspokoiła ją, mówiąc:
— Sprobój­‑no wyssać sok z tej trzciny!
Dziewczynka usłuchała jej rady i zaczęła gryźć i wysysać grube, miękkie łodygi.
— Ależ to wyborne! — zawołała. — Cudny, słodki sok!
— To trzcina cukrowa! — powiedziała boćkowa i zręcznie pochwyciła dziobem ślimaka, pełznącego po łodydze.
Maniusia nie czuła już głodu, gdyż, jak wiadomo, cukier krzepi i nasyca.
W wesołych podskokach pobiegła nad jezioro, aby narwać pięknych białych grążeli, rosnących tuż przy brzegu.
Ledwie jednak zbliżyła się do wody, rozległ się głośny plusk.
Z toni wynurzyła się potężna głowa jakiegoś potwora o małych oczkach i uszkach.