Strona:PL Ossendowski - Drobnoludki.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy słońce siało już wysoko, jarzyć się ono poczęło i tak połyskiwać, że Maniusia oczki nawet zmrużyła.
Znikły brzegi.
Na dole leżało błękitne i złociste morze, na górze — niebo — szafirowe i srebrne, a między niemi — Maniusia, na skrzydłach boćków w mgle słonecznej lecąca na południe.
Dziewczynka spostrzegła nagle kilka okrętów.
Wyrzucając z kominów czarne kłęby dymów, płynęły szybko.
Pod ich dziobami pieniło się morze, a ztyłu ciągnęła się biała wzburzona wstęga wody.
Przed wieczorem Maniusia dojrzała ziemię, wynurzającą się woddali.
Boćki powitały ją głośnym klekotem.
— Widzisz, Maniusiu, to ciemne pasemko? — krzyknęła boćkowa. — To Egipt, gdzie panowali niegdyś potężni królowie. Oni to kazali zbudować te dziwne gmachy, które ludzie nazywają piramidami, i wykuć ogromne posągi. Budowle te stoją tu około pięciu tysięcy lat!
— Strasznie stare!... — pomyślała dziew-