Strona:PL Ossendowski - Daleka podróż boćka.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na przeciwległym zato podnosiły swe korony i mocne konary niewidziane nigdy drzewa.
Stanowiły one nieprzebrnięty gąszcz dżungli, ponad którym wznosiły się olbrzymie mahonie, karite, baobaby i palmy.
Barwne, do iskierek podobne ptaszyny latały między gałęziami, darły się szare i zielone papugi i śpiewnie gwizdały granatowe, połyskujące drozdy.
Gdzieś zdaleka dobiegało jakieś rechotanie nieznanych stworzeń.
Łobuz, klekocąc i sycząc radośnie, postanowił wylądować na brzeg rzeki, okryty czarnem, grząskiem topieliskiem.
Bystrooki bociek upatrzył sobie doskonałe miejsce.
Zgarnąwszy pióra, opuszczał się szybko. Gdy był już nad samą ziemią, podniósł skrzydła i bił niemi powietrze. Teraz zwolnił lotu i, wyprostowawszy nogi, usiadł na długiej, chropawej kłodzie, leżącej w błocie.
Bociek, stanąwszy na niej, zadarł głowę i długo szczękał dziobem, patrząc w niebo.
Cieszył się zapewne, iż pomyślnie zakończył niebezpieczny i trudny lot,