Strona:PL Ossendowski - Daleka podróż boćka.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ponad płaskiemi dachami białych domków podnosiły się cienkie wieżyczki.
Na ich szczycie połyskiwał złocony półksiężyc, były to „meczety“ — świątynie Arabów.
Na równinie pracowali ludzie w białych powiewnych szatach, które Arabowie, mieszkający tu, nazywają „burnusami“.
Wieśniacy arabscy szli za pługami.
Ciągnęły je dziwne zwierzęta — garbate, o długich szyjach i śmiesznych, śliniących się pyskach. Były to wielbłądy, duże bydlęta na wysokich nogach.
Odbywała się orka ziemi.
Arabowie pokrzykiwali, wielbłądy parskały i jęczały, krocząc powolnie i leniwie.
Bociek leciał dalej, z zaciekawieniem przyglądając się Afryce.
Na równinie rozrzucone tam i sam stały małe wioski.
Wpobliżu na płaszczyźnie pasły się stada baranów, owiec i kóz.
Trochę dalej stały wielbłądy.
Od czasu do czasu przemykał się po równinie jeździec.