Strona:PL Ossendowski - Daleka podróż boćka.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Musiał wszakże czekać na tę chwilę aż do południa.
Wtedy chmury znikać zaczęły. Morze roziskrzyło się miljonami błysków słonecznych, chociaż bałwany nie przestały zalewać samotnej skały i bić w wieżę latarni.
Wiatr jednak słabł.
Bociek, stąpając na długich nogach, okrążył całą platformę.
Kombinował, w którą stronę musi skierować swój lot.
Długo się głowił, rozglądając dokoła.
Wkońcu wyjaśnił się cały horyzont.
Łobuz spostrzegł lecący hen, pod obłokami, do dwóch nici podobny klucz żórawi.
Posłyszawszy ich jękliwe nawoływania, podniósł skrzydła, przysiadł i — skoczył naprzód.
Na jedno mgnienie oka zawisnął nad wzburzoną powierzchnią morza, lecz dobrze podstawił pod wiatr wygięte skrzydła, więc począł wznosić się coraz wyżej.
Znalazł doskonały wiatr i poleciał.
W godzinę potem już dogonił stado żórawi i, lecąc nad niemi, powitał je donośnem klekotaniem.