Strona:PL Ossendowski - Daleka podróż boćka.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W mroku nie widział bociek pięknych, rozległych równin, pnących się na zbocza gór winnic, pełnych okiści złocistego i granatowego wina, ani szerokich rzek i ostrych, nagich szczytów skalnych.
Wyprężony na rozwiniętych skrzydłach leciał przed siebie.
Wiódł go pęd ku gorącemu słońcu.
Kierował zaś jego lotem — Miłosierny Bóg, który w opiece swej ma wszystkie istoty żyjące, a każdej wyznaczył los podług mądrości Swej i woli, czego nikt i nic odmienić nie może.
Lecąc, słyszał głośne trąbienie — cienkie i smutne.
Poznał te głosy.
Domyślił się, że gdzieś wpobliżu przelatują czujne, zawsze nieufne żórawie.
Tak też i było.
Trójkątne klucze tych dzikich, lękliwych ptaków zwykle po nocach tylko robią dalekie przeloty.
Łobuz czuł się znużonym i z niecierpliwością wyglądał świtu.
Ledwie się zaznaczyła na wschodzie różowa, świetlana mgiełka, szybko