Strona:PL Ossendowski - Daleka podróż boćka.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Łobuz słyszał to wszystko i widział.
Spostrzegł nawet krótkie błyski strzałów, lecz nie drgnął.
Zawieszony pod samemi obłokami, jeszcze, bardziej sprężył się cały, szerzej rozwinął skrzydła i leciał coraz szybciej, bo wiatr się wzmógł i unosił lotnika ku południowi.
Wkrótce zapadła noc — ciemna, jesienna.
Bociek spojrzał na niebo.
Nie dojrzał ani księżyca, ani żadnej nawet gwiazdki.
Dokoła panował czarny mrok.
Tylko na dole tam i sam migały żółte i niebieskie światełka.
Czasami — kilka zaledwie, to znów — tysiące, a wtedy nad tem miejscem drgała lekka łuna.
To nieznane boćkowi miasta jakgdyby wskazywały mu drogę do kraju, gdzie ciągle świeci słońce, gdzie zima, srożąca się na północy, nigdy nie dociera.
Łobuz nie wiedział, że dobroczynny wiatr przenosił go ponad stolicą rumuńską Bukaresztem, a tuż przed świtem minął wraz z lecącym ptakiem Sofję, gdzie rządził pięknym, górzystym krajem król Bułgarji.