Strona:PL Orzeszkowa - Listy vol1.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

słowami. U schyłku życia zapragnęła zdać sprawę z tego faktu przed swym serdecznym przyjacielem, Tadeuszem Bochwicem z Florianowa. Poświęciła tej kwestii dwa listy. Jeden, pisany w ciągu pięciu dni (7―11 kwietnia 1909 roku), został nie skończony i nie wysłany. Drugi, z dnia 20 kwietnia tegoż roku, zawiera streszczenie pierwszego i zakończenie zagadnienia. Oba uzupełniają się nawzajem i stanowią interesującą całość[1].
Zaznaczywszy ogólnie źródło nie podajemy w przytoczeniach, z którego listu która cytacja pochodzi, ani zaznaczamy opuszczeń uważając to za niepotrzebne rozpraszanie uwagi czytelnika. Oto słowa Orzeszkowej:
„Opisywała już Panu w którymś z dawnych listów, z jakim zapałem w pierwszej młodości swojej rzuciłam się do pracy umysłowej, nie tylko twórczej, pisarskiej, ale w ogóle tej, która jest nabywaniem coraz nowych i coraz szerszych horyzontów umysłowych. Żyłam samotnie, nic mi nie przeszkadzało. Po całodziennem pisaniu dla odpoczynku czytać zaczynałam i bardzo często zamykałam książkę wtedy, gdy przy dogasającej lampie pokój napełniał się białem świataniem dnia lub złotym blaskiem wschodzącego słońca. Wszystkie sposoby i prądy ludzkiego myślenia, wszystkie afirmacje i negacje, na podstawach faktów albo hipotez naukowych oparte, przesuwały mi się przez umysł żłobiąc tam ślady mniej lub więcej głębokie i trwałe.

Najgłębsze zrazu, choć nietrwałe, wyżłobił sposób myślenia ten, który z wielką siłą rozpowszechniał się wówczas na Zachodzie i niemal wszechwładnie zapanował w ówczesnej literaturze polskiej. Nazewało się to filozofią pozytywistyczną lub krócej pozytywizmem. Przywódcami czy mistrzami tego kierunku byli w Anglii i we Francji: Buckle, Mill, Spencer, Littré, Comte (założyciel kierunku). Niemcy na swoją rękę podnosili sztandar filozofii materialistycznej (Haeckel, Büchner, Moleschott, ale ta się w Polsce nie przyjęła, była snadź dla nas za twarda, za oschła, za gruba. Ale pozytywistami byli wszyscy prawie rówieśnicy moi — takim był duch czasu. Mylił się ks. Czeczott pisząc w liście do Pana, że na moje ukształtowanie się umysłowe wpłynęły sfery literackie. Wcale nie. Rzadko bywałam w Warszawie, z towarzyszami po piórze miałam zawsze kontakt bardzo mały i nic wcale ani dobrego, ani złego od nich

  1. Możność ogłoszenia listów tych zawdzięczamy uprzejmości ich właściciela, p. Jana Bochwica, któremu na tym miejscu wyrażamy serdeczne podziękowania.