Przejdź do zawartości

Strona:PL Orkan - Warta.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stolarczyk, ani Sabała — nie mieliby tu co robić. Dwaj ostatni, ponieważ znikły zupełnie warunki, w których żyć i działać mogli — pierwszy zaś, ponieważ to, co się w Zakopanem stało, jest bezwzględnie innem niż to, o czem mógł marzyć“.
O tych legendowych postaciach — w odniesieniu do dziś — już nie mówić. Jakże w dzisiejszem Zakopanem czułby się sam Witkiewicz, lub ś. p. Dionizy Bek, lub Artur Górski, który tu akademję platońską projektował. (Dialogi platońskie — i jazz-band!)
Widziałem naocznie śmierć dawnego Zakopanego — w takim obrazku:
Ostatni kobziarz zakopiański, Gładcan, czując w kościach śmierć bliską, zeszedł jeszcze z kobzą swą po raz ostatni między ludzi: zagrać im, dawną zbaczyć sławę. Usiadł przed pocztą na ławce — kobzę zgrabiałemi ręcami nastraja. Otoczyła go młódź fiakierska, pijana — jeden przez drugiego drze się nad uchem kobziarza nieswoim głosem. Publika powojenna, przechodząc, patrzy z pogardą na to cudowisko: ten i ów, widząc dziada, rzuca mu jakąś monetę. Z pobliskiej kawiarni wydziera się hałaśliwy łomot murzyński jazz-„muzyki“. Opadły ręce kobziarzowi. Zamglonemi oczyma toczy wokół — nie może pojąć: „Cy to ten świat — cy może już tamten...“
— Pocoś, ...„dziadu“ nieczekany, schodził ze swej wyży Gładkiej po raz ostatni ku ludziom? Insze dziś „dzieła“ — insze nuty. Twoje Zakopane zmarło...
A jednak w tem beznadziejnem, zdawałoby się, zatraceniu pięknej kotliny pod Giewontem są smugi pocieszające...