Przejdź do zawartości

Strona:PL Orkan - Warta.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ruchliwe. W zapadającym już zmierzchu korowody świateł idą — rozdzielają się, łączą, kreślą zakola, elipsy — dziwne sprawiając oczom misterje.
Pamięć zbaczuje „pogańskie“ (jakże nieodległe!) czasy — gdy święte ognie płonęły po górach: obchodzono w weselu święto Kupały. Musiało to być w czasie, gdy wiosna z latem się mija, — gdy Rodzanica obejmuje swoje panowanie, by je oddać pod jesień Marzannie. Tańczono koło ogni święte wesela tańce — hukano bogu pieśni-zaklęcia odczynne — a kiedy ognie przygasały, a na pomroczy nieba wyjawił się srebrzysty półkrąg Swarożyca i osuł poświatą ziemię: szły pary młode w drżeniu serc szukać w wilgotnych zadrzewiach, w cieniu spróchniałych pni świecącego tajemniczo kwiatu paproci...
Przyszedł Kościół i wytłumaczył, że ognie winno się palić na Ducha Świętego Zesłanie, jako, że Duch Święty objawił się w postaci płomieni nad skupionemi głowami apostołów. Ze Rodzanica, Wielka Dziedza, jest Rodzicielką, Matką Boga. Że Marzanna czy Szwantya Marza jest nikt inny jak Święnta Maryja. I tak to sie powoli — po latach — ludzie prości nauczyli „wierzyć“. Z dawnych „pogańskich zabobonów“ pozostały w tradycji sny jakieś, mgliste przypomnienia — takiem to dziś odbicie Sobótek.
— Cicho! śpiewają.
Od jednych ogni ku drugim niesą się śpiewki tęskliwe.
Lecą wyznania śpiewne, odpowiedzi. Odpowiadają dziewczęta chłopcom — i naodwrót. Śpiewają pasterskie sprawy, znane lub słyszane.