Przejdź do zawartości

Strona:PL Orkan - Warta.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zazdrością na hałaśliwą młodzież z Debreczyna, czy z Budapesztu.
Czyż mogło mi się wówczas w najbardziej nielogicznem zamarzeniu przyśnić, że zobaczę kiedyś podobną wycieczkę młodzieży polskiej na polskim okręcie, po polskiem morzu?
A oto niepodobne stało się faktem. Przed tygodniem brałem udział w wycieczce młodzieży akademickiej z portu naszego w Gdyni na okręcie wojennym „Komendant Piłsudski“.
Wagi doniosłej tego cudu stępiała wrażliwość, zbita rumowiskami katastrof światowych, nie docenia. Tyle nieprawdopodobnych stało się na oczach naszych, iż nie dziwimy się by najdziwniejszym zdarzeniom.
A czyż to nie z baśni rzecz, widziana na brzegu polskim —:
Wójt z Wierzchosławic, jako premjer Rzeczypospolitej, w otoczeniu ministrów i posłów, zstępujący z pomostu przystani w Orłowie na pokład kanonierki „Jaskółka“, by zwizytować nadbrzeżne miejscowości polskie.
Pośrodku cudów żyjemy. W oczach naszych postąpiła stumilowemi kroki dziejowa konieczność, znacząc słupami zdumień olbrzymiość posunięć. Co zdawało się wieczno-trwałe, padło — co zasię zdawało się na wieki zagasłe, wyszło najaw.
Przeszła burza, jakiej świat nie widział. Gdzie bogowie marli jak śmiertelni, a jawili się w piorunach prawdziwi ziemi własty.
Przeszła lić krwawa — rozwiały się dymy: wyłonił się z pomorskich pagórzy, dawno zatoniony, brzeg polski. Odkryło się zdumionym oczom polskie morze.