Przejdź do zawartości

Strona:PL Orkan - Warta.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



I.

Gdym przed trzynastu laty jechał statkiem z Rjeki do Poli, byłem na onym statku, ustrojonym w barwy i flagi węgierskie, świadkiem hucznej radości i śpiewów młodzieży. Jakaś szkoła średnia z Budapesztu czy z Debreczyna czyniła wycieczkę morzem naokół brzegów Istrji.
Opadły mię wówczas, pomnę — samotnego na tym cudzym, rozśpiewanym okręcie Polaka — przygnębiające refleksje.
— Nędzarze-śmy wśród narodów — dumałem w sercu. — Zepchnięci z brzegów otwartych, zdala od wodnych dróg świata, na mapie ziemi niewidni, cieniami jesteśmy jeno ludzi wolnych. Jakoż może młodzież nasza, nie biorąca w duszę swą przestrzeni mórz, zaśpiewać kiedy pełną piersią — uczuć się istnie wolną między niebem i ziemią — poczuć skrzydła — rozprężyć ramiona?... Okrętami ze śpiewem triumfu płyną wolni odkrywcy po nowe lądy-zdobycze — my znamy jeno galery katorżne. Katorżne też lub stepowo smutne nasze pieśni.
Tak to sobie niewolnie dumałem, siedząc na zwoju lin koło dzióba statku i patrząc z utajoną pod smutkiem