Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
GRÓBARZ.

Nie marudź. Dokończ grobu. Oni sie tu wnet ukażą — ino patrzeć. Słonko już daleko wyszło...

POMOCNIK
(schyla się i wyciskuje ziemię. Po chwili, umęczywszy się, staje, spiera ramiona na łopacie).

Boże, mój rówieśnik... Razem my na polanach przez lata pasali — w jednych rokach my do odbiórki chodzili... I kany bych był pomyślał, że ja mu bedę grób kopał...

GRÓBARZ.

Masz, widzisz, zastanowienie... I nieraz ci to jeszcze przyjdzie. Kielo ja razy tak stanął, jak ty teraz, i zadumał się, sparty na łopacie! Pochował ja ich tu setki — a z każdym prawie coś myślą pogwarzył, gdzieś wspomnieniami pochodził — a byli między nimi i towarzysia moi z lat młodych...

POMOCNIK.

Baczę, jaka radość była na polanach, kiedy do wołów szedł... Słychać go było zdaleka, bo zawdy chadzał grajęcy. Skrzypki wsze na rękach dzierżył, jak matka dziecko nieletnie, a w czasie deszczu nosił je w rękawie. Ej, grał też, grał! I wiedział nutę taką, że choćby najtwardszy człek — musiał sie ozrzewnić. Ta nuta jego owijała sie tak około serca, jak jedwabna nić. I mógł nią człeka, ka chciał, zaprowadzić.