Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skoszonych przedziwne łąki trawiaste, pełne kolorów mieniących się: błękitnych, złotych, liljowych... Wszystko to w pełnych blaskach słońca — w krzepkim uśmiechu rannym... Patrzącemu aż serce wyrywało się z piersi, radosne, a nogi same szły w taneczny ruch.
W podskokach biegł za wołmi, gzijącemi się po polanie, wreszcie, porwany przez swobodę, padł na miękki, rozgrzany pokos i tarzał się po trawie... Nie wiedział już, co z radości począć.
Za chwilę wygnał woły na polanę Jasiek z Brzyzku, starszy od Wojtka o roków pięć. Przywitali się wesoło:
— Nie widziałeś, kto zenie za tobom?
— Nie widziałech.
W krótkości opowiedzieli sobie swoje niebogate sprawy.
— Ka-ś do tela pasł?
— Na Płoscanie. A ty ka?
— Pod Wasielką. Ale i tu ku krajom wychodziłech z wołmi...
— Mnie nie dali.
— Jaby ta słuchał!...
Wojtuś zawstydził się. Chciał uchodzić za parobka, co ma swoją wolę, a tu się sam potknął. — Już ani razu nie pozenę na Płoscanę — przysięgał se w duchu.
Znowu kilka par wołów wychyliło się z za wierchu. Na polanie uczyniło się gwarno i głośno.