Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zapowiadał, to matka nie broniła mu odświętnego wdziania. Wystroił się, jak za drużbę.
Śniadania małoco tknął, ino placka wziął kawałek, gruszek-kiermasznic wsypał do rękawa i pognał spieszno.
Przygwizdując sobie wesoło, gnał ku uboczy drogą, którą Kasia codziennie ganiała. Już to samo, że tą stroną gnał, radowało go nad miarę.
Gdy był z wołmi na wysokości Płoszczany naprzeciw — zaśpiewał ku niej wesoło:

Hej! Płoscano, Płoscano,
Zieleń-ze sie, zieleń —
Bedzie pasał na tobie
Swoje siutki jeleń...

I gnał wgórę ku wierchowi, a co chwila obzierał się nadół, czy Kasia nie żenie. Świat mu się poniżył wdole. Dość spore góry widziały się mu stąd pagórkami, a pagóry okrągłe — ledwoznacznemi wzniesieniami. Jakby po schodach wstępował ku niebu, tak mu się ziemia w nizinę ścieliła...
Skoro z wołmi przechylił się za wierch, dopieroż radość pełną naszedł! Otworzył się mu jakby inszy kraj — kraj niezmąconej swobody.
Na polanach rozwlekłych, wieńcami buczyny młodej okolonych i rzadkiemi kępkami smreczków jak i jedlic, widniały długie pokosy, gdzieniegdzie już nawet kopy siana, a w częściach nie-