Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Roześmiał się serdecznie, jakby ją miał przed sobą — z miłością w oczach i z tem zastrzeżeniem. I głosem, w którym uśmiech drgał jeszcze, odśpiewał:

— E, nie bój-ze sie, nie bój,
Dyć ja przecie nie zbój —
Nie zbój, nie zbójnicek,
Ino pacholicek.

Stał cicho i słuchał, czy mu jeszcze słów jakich nie przyśle. Za chwilę odzew jeno przypadł — krótkie: „U-hu-hu-hu“! Zmiarkował po głosie, że mu je już z uboczy przesłała. „Zgania owce“ — powiedział sobie radośnie. Czemprędzej zajął woły i gnał je w roztokę — naprzeciw. Z lasu już posłał odzew.
Przedarł się z wołmi przez buczynę i gnał rzadkim lasem. Gałęzie jeno pod nogami trzeszczały, i odzywało się niekiedy w głowicach drzew gruchanie gołębi.
Przechylił się na drugą stronę zbocza i posłał odzew Haźbiecie. Naraz, jakby w odpowiedzi, dobiegł jego uszu śpiew żałośliwy, cienki — od strony innej — ze Spalonego:

— Ej, nie wierz chłopcu, nie wierz,
Choćby w ogniu lezał...

Dalsze słowa straciły się w żałości. Poznał odrazu głos Tekli, którą łońskiego roku na Spalo-