Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

były... Począł wspominać to i insze — i obraz jej jako żywy przedstawił mu się w oczach. Leżąc na mchu wysokim, w słonecznej spiece, kusi go śmiechem, oczami i całą sobą rozkoszną...
Porwał się z ziemi — skoczył do kraja — zajął woły i miał je gnać ku Suhorze... ale pognał je na stronę północną — ku wodzie.
Napoił woły w studzience i sam się napił. Potem siadł koło studzienki, a woły się po młace pasły.
W cieniu nabrał rzeźkości — siły mu wróciły — dumał zatem, coby tu wymanić, bo mu się cnąć poczynało. Ścinałby buka, ale nie wziął ze sobą rąbanicy — ciupagą nic nie poradzi.
Wstał — rozprostował ręce, aż zachrzęściały w stawach — spróbował-by się z kim... Ale tu po tej stronie, widać, nikt nie pasie. Huknął w dół ku roztoce — nikt nie odpowiedział.
I znowu idąc z wołami pomału pasęcy, wyszedł na wierch Ceski.
Słońce posunęło się nad Suhorę — śródwieczerz się zbliżał.
Jasiek odrazu oczy tęskne ku Suhorze zwrócił, ale słońce nic nie dało widzieć. Zaledwie poprzez gęstwię wpływającego ku roztoce światła las smrekowy majaczył.
Naraz stamtąd przyleciał znany dobrze głos, jak wiater gorący z południa: