Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gospodarz ustawiwszy nad płomieniem kociołek z wodą, począł na odgarnionych węglach piec z powagą przyniesione ryby.
Siga najbardziej lubi ogień — prawił. — Wędzona lub suszona nie różni się od innych. Te nieduże. Czasem trafi się na łokieć i więcej.
Obracał je umiejętnie, obwąchiwał, czy już mają dość, wreszcie układał je na skrzyżali cienkiej i stawiał przed gośćmi. Sam spożył jedną.
Poczem herbatę rozlewał. Gościom podawał w szklankach, sam zaś pił w okrągłej chińskiej czarce, która prawie w dłoniach się mieściła.
— Do szklanki — mówił — nie mogę się przyzwyczaić. Czarka ma tę zaletę, że, choć gorący czaj, nie parzy. Chińczyki, oni to wiedzą.
Po skończeniu wieczerzy, wycierając szklanki, zwrócił się do siedzących:
— No, panowie. Myśliwskie prawo. Czas spać. Musicie ruszyć, nim dnieć zacznie, chcąc być na miejscach przed świtem.
Brodacz odsunął się od ognia i, owinąwszy się w szynel, począł wkrótce chrapać.
Jan dawał rady Wacławowi:
— Pójdziecie brzegiem starego koryta, potem przez łąki i mokradła. Tak rozumem kierujcie, coby na groblę natrafić. Przechodziliście tamtędy. Jak staniecie pod lasem, wtedy Moskala na prawo, a sami przejdźcie przez wzniesienie na kraj doliny, nad jezioro. Tam raj na ptactwo. Tajga też