Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jakby śród powietrza zawieszonym, śród błękitu wód i nieba, które się ze sobą spotykały nieznacznem jeno pasemkiem.
Nic samotności jego tu nie przerywało, nawet żagiel daleki, gdyż łodzie rybackie z powodu ław skalistych, ciągnących się od onej wysepki, omijały zdaleka tę część morza. — Jedynie żywiciel jego, znający przechody wodne pomiędzy zdradnemi skały, ukazywał się co tydzień na swej lekkiej łodzi. Przywoził żywność i pęki sitowia, a zabierał koszyki wyplecione. Zadowolony z pracy pustelnika, wyraził jednego czasu chęć przywiezienia desek i zbudowania świętemu chałupki. Lecz Martynjan odmówił, twierdząc, że mu tak jest dobrze i że niczego więcej nie pożąda.
Błogi istnie wiódł żywot. Nie mając pokus ni wyrzutów, innych cierpień nie doznawał zgoła. Pan był nad jego głową.
Przebył w takiej spokojności lat kilka na onej skale.
Lecz nic na ziemi pewnego. — Zwiedział się szatan nareszcie o tej jego nowotnej pustelni i tembardziej rozwścieklony, iż go tak spokojnym znalazł, począł srogą na nim złość wywierać. — To mu chleb do morza stoczył, niedawno przywieziony, iż święty musiał pięć dni pościć, nic zgoła nie jedząc. To znów, gdy na brzeg zeszedł, aby zaczerpnąć wody dłonią, poderwał mu znagła stopę, iż mało jeno nie wpadł do morza. To