Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tedy szatan, mając już doń niejako prawo, przystąpił i począł go dręczyć, tak, iż przez całą resztę nocy bolesne jego jęki i wzdychania wydobywały się z komórki nazewnątrz.

· · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Kiedy Martynjan obudził się rano, pierwszą jego myślą było, natchnioną we śnie przez szatana, wyjrzeć do izby, czy niewiasta owa nie odeszła. Spiesznie więc zerwał się z ziemi i odsunął zaporę.
Jakież jednak było jego zdziwienie, gdy zamiast spodziewanej postaci, którą od wczora wieczora miał w oczach, ujrzał przed sobą strojną białogłowę, o uczesaniu wdzięcznem i bogatych szatach, uśmiechającą się do niego zalotnie.
Nierychło wyszedłszy z osłupienia, spyta on z przesadną groźbą:
— Ktoś jest i co to za ubiór szatański na tobie?
A ona słowy potulnemi:
— Jam ci jest ta, co wczora przyszła. Jestem z Cezarei miasta.
— Wczoraj byłaś żebraczką, a dziś widzę bogactwo na tobie?
— Z umysłu — odpowie Zoe z otwartością miłą — użyłam podstępu niewinnego, aby się do ciebie dostać, bom słyszała, że nie chcesz białogłów do swej chatki wpuszczać. A nasłychawszy