Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pyszny, wtuliwszy ogon pod się, w las musiał zmykać.
A zaś razu pewnego rozwichrzył las wszystek i taką zrobił popłochę w pustyni, że się widziało, iż drzewa wszystkie upadną i chałupka się nie ostoi. Lecz święty Martynjan Bogu się ufnie polecił i podczas całego owego hałasu śpiewał psalm:

Pan mię otoczył ramieniem
Jakoby opływem rzecznym,
Pod twierdzą Jego opieki
Czuję się zgoła bezpiecznym... itd.

A tak czart musiał psoty swej zaprzestać. — Gniewem przejęty, iż się mu jego sztuki nie udają, i wystraszyć świętego władzą swą nie może, począł głazy z góry staczać na chałupkę... A gdy i to nie pomogło wobec Boskiej opieki, przerwał tamę potoku i wodę puścił na komórkę świętego, mniemając ją zatopić. Srożył się coraz bardziej. — Aż wreszcie wjechał do celi pustelnika jako smok widomy, gdy ten na modlitwie był zabawion. — Nie zląkł się bynajmniej święty, lecz owszem drwić począł z niego, mówiąc:
— Prawdziwieś postać przyjął godną, bo czołgać ci się godzi. Aleś mię cale nie ustraszył. Mając ja Pana mego za obrońcę, z ciebie się śmieję i urągać ci będę podług psalmu: „Oko moje wzgardzi nieprzyjacielem moim...“