Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pamiętnika niema w parafji, kiedy malowany. Jeszczeby się było lepiej wnętrze zachowało, tylko kiedyś tam dach przegnił, niedbano poprawić i w czasie deszczu przeciekało. O — wskazał na kąt sufitu, gdzie znać było ciemne zbróżdżenia wilgoci.
— Fi! ornament — poświadczył malarz ze znawstwem.
— Była myśl o budowie nowego kościoła, ale narazie trudno o tem marzyć — tłómaczył dalej. — Gminy oporne. Cóż robić. Jeszcze ten potrwać musi, żeby go tylko ze środka do możliwego stanu doprowadzić.
— Doprowadzi się — orzekł pewnie malarz.
Ksiądz uczuł wdzięczność w sercu za to upewnienie.
— Bo widzi pan — zwierzył się — spodziewam się niezadługo wizytacji biskupa. Rozchodzi się więc o to...
— Rozumiem. Będzie, — przeciął malarz z akcentem rozstrzygającym. — Fredek! Meter! — zaświstał na pomocnika. Słówek wiele mistrz nie lubił.
Począł rozmierzać długość ścian, a ksiądz proboszcz człapał za nim z całą powagą, odpowiednią chwili, i ze zrozumiałem uznaniem.
Po ukończeniu tej czynności mistrz stanął na środku kościoła, puścił oko doświadczone w tę i ową stronę... — Okna wybywają, drzwi... — po-