Strona:PL Or-Ot - Poezje.djvu/020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Od kiedym się potkali
Na psy mi schodzi zdrowie
(Naonczas ciebie gnali
Hultajstwo i żakowie).

Douióst mi dziad Plorvuuck:
Lutnista k’tobie chadza!
Lutnista!! Ot, kochanek:
Niechże go bies okadza!

Całunki perły miasta
Dostojniej cię zaszczycą —
Turkawko ty skrzydlasta
Bądź moją miłośnicą!

W paragon pójdziesz śmiało
Z najmalowniejszym kwiatem:
Ustroję ciebie całą
Szarłatem a bławatem!

Cmoktała będziesz jedno
Alikant po kropelce,
Najgładsze dziewki zbledną
Z inwidyi srogiej wielce!

Krew mi gorzeje siarką,
Jak najognistszej szkapie —
A pozwól-że, Barbarko,
Niech szyjkę twą obłapię!”

I płonie Duda krwawie,
Na wierzch mu wyszły uczy
I ku podściennej ławie
Jak antał się potoczy.

Do dziewki twarz obrzydłą
I grube zbliża dłonie,
(O weź-że ją pod skrzydło
Różany kupidonie!)