Strona:PL Oliwer Twist T. 2.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dy skradła, było to samo, co ją konająca dla syna przechować prosiła.
— Czy to sprzedała? — zawołał żywo Monks z trwogą i ciekawością, — mów, mów, czy sprzedała?.... gdzie?.... kiedy?.... komu?.... jak dawno?
— Gdy mi z wielką trudnością to opowiedziała, co uczyniła, oskarżając się o zbrodnię, wywróciła się na łóżko i skonała.
— I nic więcéj nie powiedziała? — wrzasnął Monks głosem, który się tém wścieklejszym być zdawał, że go wszelkiemi siłami pohamować się starał. — To kłamstwo! Tego tak drogo płacić nie mogę!.... Ja ci się niedam tak łatwo złudzić.... Ona coś więcéj powiedzieć musiała.... Ja was oboje zabiję, jeźli się nie dowiem, co więcéj powiedziała.
— Ani słówka najmniejszego więcéj nie powiedziała, — odparła kobieta, groźbą i wściekłością tego szczególnego człowieka bynajmniéj nie zastraszona, (czego o panu Bumble powiedzieć nie można); — lecz ręką jedną kurczowo ściągniętą za suknię mię chwyciła, a gdym się nakoniec przekonała, że dusza z niéj rzeczywiście uszła, i przemocą suknię moję z jéj ręki wydrzeć chciała, spostrzegłam, że w niéj coś trzyma, a to coś jest brudnym świstkiem papieru....
— W którym było.... — wtrącił Monks, naprzód się pochylając.
— W którym nic nie było, — odpowiedziała kobieta spokojnie; — była to kartka z banku zastawowego.
— Na co? — zapytał Monks.
— O tém potém, gdy czas na to przyjdzie, — od-