zwiskami, jak n. p. chłopiec w skórzanych spodniach, chłopiec z domu miłosierdzia, i t. d. na ulicy prześladować, a Noa to wszystko cierpliwie i pokornie znosić musiał. Lecz teraz, kiedy los sierotę bez imienia pod rękę mu poddał, na któréj się najostatniejszy nawet z ludzi mógł mścić bezkarnie, więc też i on na niéj swoje cierpienia hojnie chciał powetować.
Ta okoliczność podaje nam przedmiot do rozmyślania bardzo zajmujący.
Pokazuje nam, jaką rzeczą piękną jest ludzkie serce, i jak bezstronnie przyroda te same przymioty i zalety miłe i przyjemne tak w lordzie najświetniejszym, jak i w chłopcu najnędzniejszym z domu miłosierdzia rozwinęła.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Oliwer już więcéj jak cztery tygodnie w domu Przedsiębiorcy pogrzebów zostawał, gdy pan Sowerberry, schroniwszy się do swéj tylniéj izdebki z godną swoją połowicą na wieczerzę, po wielu pokornych i błagających spojrzeniach na swoję żonę nakoniec rzec się ośmielił:
— Kochana żono....
Chciał jeszcze coś więcéj powiedzieć, lecz ta kochana żona, takie szczególne, nieprzyjemne wejrzenie na niego rzuciła, że natychmiast uciął.
— No i cóż takiego? — zapytała żona opryskliwie.
— Nic, moja kochana żono, nic, wcale nic, — odpowiedział pan Sowerberry pokornie.
— Jakież z ciebie głupie źwierze! — zawołała pani Sowerberry wzgardliwie.