Strona:PL O lepsze harcerstwo G.Całek, L.Czechowska, A.Czerwertyński.pdf/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niedawno uświadomiłem sobie, że równo pół wieku temu mój komendant hufca wręczył mi zieloną podkładkę i zaproponował, bym poprowadził zgrupowanie obozów. Pół wieku. Niezły kawał czasu. Nazbierało się przez te lata doświadczeń, wydarzeń… Nie miałem przez pięćdziesiąt lat jednego dnia instruktorskiego urlopu. W cyklu „Pół wieku” poopowiadam o tym, co bawiło mnie, co smuciło, o co walczyłem, co mi się udało a gdzie poniosłem klęskę. Poczytajcie... I oceńcie...

Byłem jak lwica

nr 4/2014


Tak, „moja”, wychowana przeze mnie kadra była najważniejsza. Gdy oni popełnili jakiś błąd, ja za ich winy odpowiadałem. Nie ma lekko.

To było trzecie samodzielnie przeze mnie prowadzone zgrupowanie. Ja, jakoś po drugim czy trzecim roku studiów, i moja kadra – świeżo po maturze. Obóz się już kończył, mieliśmy przed sobą ze trzy dni normalnego obozu a potem już rozbijanie urządzeń, wytrząsanie słomy z sienników, rozbieranie kuchni i odstępowanie cegieł zaprzyjaźnionemu rolnikowi. Dużo pracy... Czasami wyłącznie dla pełnoletnich harcerzy.

Tego dnia, a właściwie tej nocy, gdy już zagasiliśmy codzienne ogniska, przyszło do mnie kilku instruktorów pełniących różne funkcje: – Adam, idziemy na podchody – powiedzieli. – Co? Wam, starym bykom, chce się tak bawić? – zapytałem. – Tak – chcemy podejść harcerzy z naszego hufca, mamy do nich ze cztery kilometry, przecież wiesz, gdzie obozuje druhna R. Podejdziemy, zabierzemy flagi i wrócimy przed świtem. – Popatrzyłem na nich. Nie, nie mogłem im zakazać, oni tak bardzo chcieli pobawić się, jakby byli przedszkolakami. Do druhny R. był kawał drogi. Wszystko było OK, tylko dlaczego się nie zdziwiłem (ten brak wyobraźni), że wyszli z obozu w maskach przeciwgazowych?

108 |O LEPSZE HARCERSTWO ||