Strona:PL Niemcewicz - Rok 3333.pdf/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lecz gdy raz otrzymali prawo wchodzenia do wszystkich urzędów, nabywania własności ziemskich, nic niezmordowanej przebiegłości ich i wykrętom tamy położyć nie mogło, tak, że z wiekami zgnietli Polaków Chrześcian, sami opanowali wszystko, a gdy nikt nie chciał brudno zaszarganego królestwa, wybrali sobie króla i starożytną Polskę Palestyną nazwali".
Osłupiałem na słowa te, i byłbym długo w zdrętwiałości mojej pozostał, gdyby doróżka nie przejeżdżała wedle miejsca, gdzie bywał pałac błękitny. Tu westchnął głęboko woźnica mój i rzekł: „Ten dom, co widzicie po prawej ręce, należał przed wiekami do przodków moich, naprzód był książąt Czartoryskich, a potem przeszedł do imienia mego, do Zamojskich". „Cóż ja słyszę! zawołałem, ty jesteś Zamojski?“ „Nie inaczej, powtórzył z westchnieniem, jestem Zamojski i poganiam tę dryndulkę. Żona moja jest Zosia Czartoryska, kobietka jak ludzie powiadają wcale ładna, mój szwagier Czartoryski ma ogródek na przedmieściu, który uprawia i z którego żyje". „Przedwieczny Boże! zawołałem, do czegoż to przyszło". „Nie dziwcie się, przydał dorożkarz, to samo się stało z wszystkimi dawnymi rodami polskimi. Radziwiłłowie są malarzami, Potoccy i Sanguszkowie bawią się furmanką i drzewo wożą od Wisły, Chodkiewicze, Krasińscy, Lubomirscy, Sapiehy poszli na cieślów. Nikomu z chrześcian nie wolno mieć ni ziemskiej, ni miejskiej własności, chyba że Żydem zostanie. Jakoż niejeden przyciśniony biedą, znużony i spodlony uciskiem, zapomniawszy co winien Bogu i sobie, został żydem, zapuścił pejsaki i tak się dobrze kiwa nad talmudem jak Jud najlepszy".
Ledwie skończył te słowa, gdyśmy spostrzegli tłum żydów na koniach z włóczniami w ręku, w lisich czapkach i ładownicach, bez żadnego porządku jadących, dwóch trębaczów w podobnymże ubiorze jechało przodem, mieli oni trąbki, mało co większe od tych, któremi się dzieci bawią, i raptem tak przeraźliwie zapiskęli w te trąbki, iż konie zaczęły się trwożyć i kręcić, jeźdźcy gubić pantofle, zsiadać, szukać ich po błocie. To zastanowiło i poczet ów wojenny, a razem i doróżkę moją. „Cóż to się znaczy?" zapytałem przewodnika mego. „Jest to, rzekł, gwardja konna królewska, powracająca z zamku, zawsze taka bieda kiedy się ich napotka, bo ustawnie coś zgubić lub upuścić muszą; gorzej, kiedy na ćwiczenia wyjadą w pole, jak się to paskudztwo puści kłusem, to pada jak gdyby gruszki jakie". Nie wiem, jak długo trwałby ten nieporządek, gdyby się nie pokazał z daleka w ka-