Strona:PL Niemcewicz - Rok 3333.pdf/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W niedawnych czasach, gdy wiele wybornych pism wychodziło o urządzeniu Żydów, gdy materję tę, jako bytu lub z czasem zatracenia rodu i imienia polskiego tyczącą się, po wszystkich roz­trząsano zgromadzeniach, ja również z innymi czytałem, słuchałem doświadczeńszych odemnie, nieraz nawet odważałem się i sam odezwać. Czytanie różnych pism, rozumowanie nad przedmio­tem ich, długo zajmowały wszystkich umysły, a mnie do tego stopnia, iż czyli to u siebie, czy idącemu przez ulicę, czy w dobranych towarzystwach, gdzie i pół pejsaka nawet nie znajdowało się, mnie w rozognionej imaginacji mojej, snuły się same starozakonne postacie, a nawet w wytwornych pięknych dam przybytkach, kędy w porcelanowych donicach same tylko tchnęły jaśminy i róże, mnie zalatywał zapach, jednym tylko łapserdakom właściwy. Nie dziw więc, że tak gwałtownie, tak długo myśl moja na jawie jednymi zajęta przedmiotami, też same stawiała mi i we śnie, lecz w jak dzikim, w jak niesłychanym sposobie, sama tylko nieograniczona nadana wolność drzemaniom, wytłomaczyć i wymówić potrafi.
Zdało mi się naprzód, żem był we Włoszech, wiosce o pół mili od Warszawy, do ministra wewnętrznego należącej. Tam obejrzawszy przykładne jego gospodarstwo, wprowadzone w rolnictwie i narzędziach wynalazki, wypiwszy szklanicę wybornego mleka, do Warszawy wracałem: lecz jakie było podziwienie moje, gdy zbliżając się do stolicy, postać miasta tego inną wcale od dzisiejszej w oczach moich stawała. Im bardziej zbliżałem się, tem bardziej odmienność ta uderzała mnie i zadziwiała.
Napróżno Wolskich rogatek szukałem; na miejscu ich znalazłem nieforemną bramę, a raczej potężne wrota z okopconego wiekiem kamienia, na szczycie ich, była herbowa tarcza przez dwóch lewiatanów trzymana. Długo starałem się rozeznać, coby