Strona:PL Nie-boska komedja (Krasiński).djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Komnata w zamku,
oświecona pochodniami. — ORCIO siedzi na łożu. — (MĄŻ wchodzi i składa broń na stole)

MĄŻ: Sto ludzi zostawić na szańcach, reszta niech odpocznie po tak długiej bitwie!
GŁOS ZA DRZWIAMI: Tak mi Panie Boże dopomóż!
MĄŻ: Zapewne słyszałeś wystrzały, odgłosy naszej wycieczki, ale bądź dobrej myśli, dziecię moje: nie przepadniemy jeszcze ni dzisiaj, ni jutro.
ORCIO: Słyszałem, ale to nie tknęło mi serca. Huk przeleciał i niema go więcej. Co innego w dreszcz mnie wprawia, ojcze.
MĄŻ: Lękałeś się o mnie?
ORCIO: Nie, bo wiem, że twoja godzina nie nadeszła jeszcze.
MĄŻ: Sami jesteśmy. Ciężar spadł mi z duszy na dzisiaj, bo tam, w dolinie, leżą ciała pobitych wrogów. Opowiedz mi wszystkie myśli twoje! Będę ich słuchał, jak dawniej w domu naszym.
ORCIO: Za mną, za mną, ojcze! Tam straszny sąd co noc się powtarza.

(idzie ku drzwiom, skrytym w murze, i otwiera je)

MĄŻ: Gdzie idziesz? Kto ci pokazał to przejście? Tam lochy wiecznie ciemne, tam gniją dawnych ofiar kości.
ORCIO: Gdzie oko twoje zwyczajne słońca nie dowidzi, tam duch mój stąpać umie. Ciemności, idźcie do ciemności.

(zstępuje)

∗                ∗
Lochy podziemne.
Kraty żelazne, kajdany, narzędzia do tortur połamane, leżące na ziemi — MĄŻ z pochodnią u stóp głazu, na którym ORCIO stoi.