Strona:PL Nie-boska komedja (Krasiński).djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

PANKRACY: (na stronie) Zagiąłem palec popod serce jego — trafiłem do nerwu poezji.
MĄŻ: Postęp, szczęście rodu ludzkiego! I ja kiedyś wierzyłem... — Ot, macie, weźcie głowę moją, byleby... Stało się! Przed stoma laty, przed dwoma wiekami polubowna ugoda mogła jeszcze... ale teraz, wiem: teraz trza mordować się nawzajem, bo teraz im tylko chodzi o zmianę plemienia.
PANKRACY: Biada zwyciężonym! Nie wahaj się! Powtórz raz tylko „biada“ i zwyciężaj z nami!
MĄŻ: Czyś zbadał wszystkie manowce przeznaczenia? Czy pod kształtem widomym stanęło ono u wejścia namiotu twojego w nocy i olbrzymią dłonią błogosławiło tobie — lub w dzień czyś słyszał głos jego o południu, kiedy wszyscy spali w skwarze, a tyś jeden rozmyślał, że mi tak pewno grozisz zwycięstwem, człowiecze z gliny, jako ja, niewolniku pierwszej lepszej kuli, pierwszego lepszego cięcia?
PANKRACY: Nie łudź się marną nadzieją, bo nie draśnie mnie ołów, nie tknie się żelazo, dopóki jeden z was opiera się mojemu dziełu, a, co później nastąpi, to już wam nic z tego.

(zegar bije)

Czas szydzi z nas obu. Jeśliś znudzony życiem, przynajmniej ocal syna swego!
MĄŻ: Dusza jego czysta, już ocalona w niebie, a na ziemi los ojca go czeka.

(spuszcza głowę między dłonie i staje)

PANKRACY: Odrzuciłeś więc?

(chwila milczenia)

Milczysz? dumasz? Dobrze — niechaj ten duma, co stoi nad grobem.
MĄŻ: Zdala od tajemnic, które za krańcami twoich myśli odbywają się teraz w głębi ducha mojego! Świat