Strona:PL Nie-boska komedja (Krasiński).djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

taki dziś kondotjer ludów, jako dawniej bywali kondotjery książąt i rządów?
PRZECHRZTA: On sam, jw. panie — dopiero od tygodnia do nas przybyły.
MĄŻ: Nad czem tak zamyślił się generał?
BIANCHETTI: Widzicie, obywatele, ową lukę między jaworami? Patrzcie dobrze — dojrzycie tam na górze zamek. Doskonale widzę przez moją lunetę mury, okopy, i cztery bastjony.
MĄŻ: Trudno go opanować.
BIANCHETTI: Tysiąc tysięcy królów! — Można obejść jarem, podkopać się, i...
PRZECHRZTA: (mrugając) Obywatelu generale!
MĄŻ: (pocichu) Czujesz ten kurek odwiedziony pod moim płaszczem?
PRZECHRZTA: (na stronie) Aj waj! — (głośno) Jakżeś więc to ułożył, obywatelu generale?
BIANCHETTI; (zadumany) Chociażeście moi bracia w wolności, nie jesteście moimi braćmi w genjuszu. Po zwycięstwie dowie się każdy o moich planach, (odchodzi)
MĄŻ: (do Przechrzty) Radzę wam, go zabijcie, bo tak się poczyna każda arystokracja.
RZEMIEŚLNIK: Przeklęstwo — przeklęstwo!
MĄŻ: Co robisz pod tem drzewem, biedny człowiecze? Czemu patrzysz tak dziko i mgławo?
RZEMIEŚLNIK: Przeklęstwo kupcom, dyrektorom fabryki! Najlepsze lata, w których inni ludzie kochają dziewczyny, biją się na otwartem polu, żeglują po otwartych morzach, ja prześlęczałem w ciasnej komorze, nad warsztatem jedwabiu.
MĄŻ: Wychylże czarę, którą trzymasz w dłoni!
RZEMIEŚLNIK: Sił nie mam — podnieść do ust nie mogę... Ledwo się tutaj przyczołgałem, ale dla mnie już nie zawita dzień wolności. Przeklęstwo kupcom,