Strona:PL Nie-boska komedja (Krasiński).djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

choć jeden zrozumiał myśli moje, pojął koniec drogi, u początku której hałasuje? — Ach, servile imitatorum pecus!

(wchodzi LEONARD i PRZECHRZTA)

Czy znasz hrabiego Henryka?
PRZECHRZTA: Wielki obywatelu, z widzenia raczej, niż z rozmowy. Raz tylko, pamiętam, przechodząc na Boże Ciało, krzyknął mi: „Ustąp się!“ i spojrzał na mnie wzrokiem pana, za co mu ślubowałem stryczek w duszy mojej.
PANKRACY: Jutro jak najraniej wybierzesz się do niego i oświadczysz, że chcę się z nim widzieć osobiście, potajemnie, pojutrze w nocy.
PRZECHRZTA: Wiele mi dasz ludzi? Bo nieostrożnie byłoby się puszczać samemu.
PANKRACY: Puścisz się sam; moje imię strażą twoją, szubienica, na której powiesiliście barona zawczoraj, plecami twemi.
PRZECHRZTA: Aj waj!
PANKRACY: Powiesz, że przyjdę do niego o dwunastej w nocy, pojutrze.
PRZECHRZTA: A jak mnie każe zamknąć lub obije?
PANKRACY: To będziesz męczennikiem za wolność l udu.
PRZECHRZTA: Wszystko, wszystko za wolność ludu. — (na stronie) Aj waj!
PANKRACY: Dobranoc, obywatelu.

(PRZECHRZTA wychodzi)

LEONARD: Naco ta odwłoka, te półśrodki, układy, rozmowy? Kiedym przysiągł uwielbiać i słuchać ciebie, to, że cię miałem za bohatera ostateczności, za orła, lecącego wprost do celu, za człowieka, stawiającego siebie i swoich wszystkich na jedną kartę.
PANKRACY: Milcz, dziecko!